Strona:F. A. Ossendowski - W krainie niedźwiedzi.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

Pies kręcił łbem i cichutko warczał.
Muto wpatrywał się w gąszcz. Nagle drgnął i przycisnął kolbę do ramienia.
Z krzaków wypadło kilka reniferów. Odbiły się widać od stada i zdziczały w puszczy.
Ujrzawszy człowieka, zawróciły w popłochu, lecz w tej samej chwili z prychaniem i wściekłem warczeniem na jednego z nich spadło jakieś duże zwierzę.
Rozległo się żałosne kwilenie, a po chwili rozpaczliwy ryk jelenia rozdarł ciszę puszczy.
Przejęty tą sceną chłopak ostrożnie rozsunął krzaki i wyjrzał.
Pod drzewem klęczał renifer, przygnieciony ciężkiem cielskiem jakiegoś ciemno-burego zwierza.
Napastnik wpijał mu się pazurami jednej łapy w kark, a drugą usiłował przekręcić mu głowę, ucapiwszy za pysk.
Muto nigdy nie widział takiego drapieżnika.
Był to rosomak, wielkości małego niedźwiedzia, lecz drapieżniejszy od niego i znacznie silniejszy.
Chłopak wiedział, że w puszczy nie wolno się guzdrać, więc złożył się i strzelił.
Rosomak puścił swoją ofiarę i, groźnie mrucząc, biegł ku krzakom, skąd padł strzał.
Błyskały mu duże, żółtawe kły i prężyły się mięśnie na karku, z którego spływała struga krwi.
Muto zrozumiał, że, celując w podłużną głowę zwierza, ugodził go w kark.
Padł drugi strzał. Rosomak podskoczył, rażony pomiędzy oczy, upadł i zaczął się wić, wydając ochrypły ryk, który urwał się nagle, i tym razem na za-