Strona:F. A. Ossendowski - W krainie niedźwiedzi.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.

wsze. Pod drzewem zdychał śmiertelnie pokaleczony przez niego renifer.
Pozostawiwszy na miejscu niespodziewaną zdobycz, Muto wytężył słuch.
Po puszczy miotały się jeszcze i tłukły odgłosy ostatniego strzału, lecz chłopak posłyszał też wyraźnie ujadanie Nao. Dochodziło z poza pagórków, najeżonych szczeciną niewysokich sosen.
Muto pobiegł na szczekanie suki, a Wou pędził obok, warcząc bez przerwy.
Przebrnęli wreszcie głębokie zaspy śnieżne i przecięli pagórki, gdzie odnaleźli Nao.
Zachowanie jej zdziwiło chłopaka. Suka, nastroszywszy sierść i kłapiąc kłami, biegała dokoła świerka i szczekała wysokim, przeraźliwym głosem. Wygląd jej zdradzał najwyższe przerażenie i strach. Podskakiwała do pnia drzewa i odbiegała nagle z żałosnym skowytem. Wou, powęszywszy chwilkę, podwinął ogon i przyłączył się do matki. Zadarł głowę i, wpatrzony w gąszcz gałęzi, szczekał i wył.
Muto ze zdumieniem oglądał drzewo. Nic jednak na nim nie spostrzegł.
Grube czapy śniegu leżały na iglastych łapach, zlekka opuszczonych i nieruchomych.
Ostry syk, dochodzący z drzewa, przekonał go jednak o obecności niebezpiecznego zwierza, wzbudzającego trwogę w dzielnych i zuchwałych szpicach.
Gdy tak stał, wpatrzony w splot gałęzi, na jednej z nich mignęły mu przez chwilę gorejące, żółte ślepie. Wtedy dopiero dojrzał zaczajone zwierzę.
Poznał odrazu rysia. Jego centkowane ciało pła-