Strona:F. A. Ossendowski - W krainie niedźwiedzi.djvu/76

Ta strona została uwierzytelniona.

ry, wilkom na strawę... Matka zaleczy ci kopyta... wypoczniesz nad Imandrą... wydobrzejesz mi jeszcze!
Poklepał go po karku i gwizdnął zcicha, grzebiąc w zanadrzu, gdzie miał kieszeń.
Kupiec przyglądał się ze zdumieniem chłopakowi, rozmawiającemu ze zwierzęciem. Zdziwił się jeszcze bardziej, gdy ten, trzymając w ręku skrawek jakiejś tkaniny, zwrócił się do psa:
— Teraz na ciebie kolej, Wou! Matka twoja potrafiłaby załatwić tę sprawę i sprowadzić tu Ramnę... a ty? Nie wiem, czy zrozumiesz, o co mi chodzi... choć mądry jesteś i wierny... Powąchaj-no tę szmatkę!
Wou rozdął ruchliwe chrapy i pociągnął powietrze. Ze zdumieniem przekręcił głowę na bok, nastawił śpiczaste uszy i radośnie merdnął ogonem. Jeszcze raz powęszył i nagle cicho pisnął.
— Aha! — ucieszył się chłopak. — Poznałeś ten zapach? Biegnij więc co tchu do chałupy i sprowadź tu siostrę.
To mówiąc, Muto, stęknąwszy, wstał i wskazując ręką na zachód, zawołał rozkazującym głosem:
— Urr, Wou, urr!
Szpic spuścił ogon i cicho wślizgnął się w gąszcz krzaków.
Trzy dni i trzy noce płonęło ognisko przed sankami kupca.
Dwóch ludzi gwarzyło cichemi głosami, coraz częściej podnosząc głowy i nasłuchując. W oczach ich coraz częściej miotała się troska i obawa o coś, o czem nie śmieli mówić. Na czwarty dzień, w parę godzin po świcie, posłyszeli poszczekiwanie psa, nawoływania ludzi i tupot kopyt. W kilka minut potem