Strona:F. A. Ossendowski - W krainie niedźwiedzi.djvu/8

Ta strona została uwierzytelniona.

miejscowa ludność — laplandczycy swoje obozowiska zimowe. „Pogost“ składał się z kilkudziesięciu niskich, drewnianych chałup i innych mniejszych zabudowań, gdzie stały krowy. Poza tem osiedlem, wpobliżu rzadkiego lasu brzozowego i olszowego, widniały otoczone zagrodą z cienkich żerdzi pastwiska północnych jeleni, czyli reniferów.
Te nieduże, przysadziste zwierzęta, odawna już przez ludność oswojone, chodziły i leżały w zagrodzie, a nad niemi, niby zwikłany gąszcz suchych gałęzi, poruszały się szerokie, łopaciaste rogi. Małe, kosmate pieski o gęstych kitach ogonów, śpiczastych uszach i pyskach, nad któremi połyskiwały bystre i podejrzliwe oczki, biegały wokół, poszczekując, węsząc i warcząc; od czasu do czasu zbliżały się do skraju lasu i, podniósłszy głowy, poruszały chrapami, badając, czy nie skradają się gdzieś drapieżne wilki — ta plaga krain północnych.
Z chałupy, stojącej na wjeździe do osiedla, wyszedł mały, barczysty chłopak. Czarne, twarde włosy rozsypały mu się po czole; opalona, szeroka twarzyczka — zupełnie dziecinna jeszcze — wydawała się dziwnie poważną, a z ciemnych oczu biła już męska stanowczość i odwaga.
Tuż za nim szła starsza kobieta, niosąc pęk rzemieni. Miała łzy w oczach i ciężko, a często wzdychała.
Gdy doszli oboje do zagrody, szepnęła, dotykając ramienia chłopca:
— Muto... Muto... synku mój!
Chłopak podniósł na nią poważne i śmiałe oczy.