Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/375

Ta strona została uwierzytelniona.

zienie onorskie zaczęło czyhać na mnie! Kilka razy byłem w ich ręku. Mam w plecach dwie rany od noża i złamane żebra, ale krzywdy swoje okupiłem sowicie ich śmiercią. Nie! Nikt z onorskiego więzienia mi się nie wymknie. Władze wiedzą, że innych więźniów nie ścigam, ale, gdy który ucieknie z Onoru, zawiadamiają mię o tem i wtedy moja mściwa ręka dosięga ich. Żaden nie ucieknie, żaden!
Takim mścicielem był Andrzej Bołotow.
Opowiadał mi później w Due dowódca bataljonu karnego, pułk. Żurawskij, że Bołotow mieszkał w różnych miejscach wyspy, błąkając się wszędzie i żyjąc z polowania; ale dość było puścić w obieg pogłoskę, że uciekł aresztant z Onoru, a Bołotow zjawiał się natychmiast, wypytywał o zbiega, zbierał wszystkie potrzebne o nim informacje i znowu znikał bez śladu. Władze w takich wypadkach nawet pościgu za zbiegiem nie wysyłały, wiedząc, że „mściciel“ wytropi go i zabije. Za każdą głowę Bołotow dostawał premjum rządowe, które całkowicie ofiarowywał na budowę kościołów i na modły za duszę zabitego syna.
Gdy Bołotow skończył swe opowiadanie, długo nie mogłem się otrząsnąć z ciężkiego, przygniatającego wrażenia.
Pojmowałem, że zemsta jest złym doradcą, ale nie mogłem nie odczuć całej głębi rozpaczy i nienawiści tego człowieka. Żegnając go, podałem mu rękę i powiedziałem.
— Niech Bóg ześle ukojenie waszemu sercu!
Bołotow przeżegnał się nabożnie, poczem szepnął:
— Ja też tylko o to Go proszę, ale zapewne, to już nigdy nie nastąpi, nigdy!