Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

spoczynek, żegnali gospodarzy, zaszczekał pies, spuszczony z łańcucha, i rozległ się basowy głos:
— Cicho, Filucie, nie poznałeś mnie czy co, sobako?
Pies przestał szczekać i wydał łagodny skowyt.
— Gajowy Budniak przyszedł z raportem — objaśnił leśniczy, idąc do kancelarji, gdzie służąca zapala już lampę naftową.
Do uszu Jurka dobiegła cała rozmowa. Huczący głos gajowego dobiegał wyraźnie:
— Patrzę, panie leśniczy, aż tu zacios świeży, nad Hniłuchą — drugi i na borowinie świeży ślad łapci i kolby... Pobiegłem ku Łuniowu, ale tam ani zaciosów, ani śladów...
— Oddawna mówię wam, Budniak, że pęta się u nas kłusownik... — przerwał mu leśniczy. — Wiem, co mówię, bo mam dowody. Podejrzewam nawet, kto to jest...
— Któż to taki? — spytał gajowy.
— Kiedy go złapiemy, powiem wam, czy zgadłem! — zaśmiał się Garzycki. — Jutro będę u was na robotach w rewirze, wtedy pogadamy. Zanocujcie u mnie, to razem pójdziemy... Powiedźcie kucharce, aby nakarmiła was... Dobrej nocy, Budniak!
Jurek, rozbierając się, opowiedział kolegom o słyszanej rozmowie.
Stach, zacierając ręce, szepnął do niego:
— Oj, widzi mi się, że będziemy łapali tego kłusownika!
— Mnie się też tak zdaje! — potwierdził Gruszczyński, wyciągając się na skrzypiącym tapczanie.
Umilkli wkrótce. Poszczekiwał pies, biegając dokoła domu, i darł się za piecem świerszcz.