Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/236

Ta strona została uwierzytelniona.

siekiery, piły i łopaty i — biegiem, biegiem prowadzi na pożar!... Zaraz sam przyjadę. No — ruszaj! Kondracie, zaprzęgaj konie!
Wydawszy rozkaz, zwrócił się do gajowego Maksyma i spytał:
— Znacie drogę przez Hniłuchę na Nowosiele nad Bobrykiem?
— Znam, panie leśniczy! Toż ja w drugim rewirze gajował przez dwa lata — odpowiedział Maksym.
— Dobra! — ucieszył się Garzycki. — Jedźcie tam tedy czemprędzej i zapytajcie o Seweruka, a, gdy go znajdziecie, powiedzcie mu ode mnie, żeby z tym swoim sąsiadem, z którym widziałem go na Wyżarach, biegł na pożar. Niech zwoła jak najwięcej ludzi i prowadzi do uroczyska... Zapłatę dostaną... powiedzcie im tylko, żeby koni nie żałowali i własnych nóg... A nie zapomnijcie o siekierach i łopatach!
Gajowy wskoczył na siodło i po chwili tupot kopyt zaczął się szybko oddalać.
Chłopcy, nie umawiając się, zerwali się z tapczanów i zaczęli się szybko ubierać.
Jurek wbiegł do biura, gdzie przed chwilą wszedł leśniczy.
Garzycki ze zdumieniem podniósł na niego oczy.
— Obaj jesteśmy już gotowi i do dyspozycji pana! — oznajmił Jurek stanowczym i poważnym głosem.
Pan Antoni w milczeniu skinął głową.
Rozumiał, że odmówić im nie może, zresztą silni, inteligentni chłopcy mogli mu się bardzo przydać w walce z pożarem leśnym, gdy przerażeni Poleszucy potracą głowy.
Wsiedli więc we trzech na linijkę i ruszyli.
Powoził sam leśniczy, poganiając konie w milczeniu.
Gdy przejechali już około sześciu kilometrów ujrzeli przed sobą łunę. Ni to czerwona płachta, zawieszona pod obłokami, drgała i kołysała się nad ciemnym lasem.