Strona:F. A. Ossendowski - Złoto czerwonych skał.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.
19

Kompanja stała zmieszana, ponuro patrząc na swego herszta.
— Widzę, że dobre słowo na was nie działa, — ciągnął Łoski, rozumiejąc myśli włóczęgów. — Zmuszony jestem przeto przemówić wam do rozumu inaczej, a więc popierwsze...
Nim stojący przed nim ludzie zdążyli zrozumieć, co się stało, Łoski przyskoczył do Kruka i potężnym knock-out‘em zwalił go z nóg, poczem, wymierzywszy do stojących razem drabów, krzyknął: — Powtóre — ręce do góry, bo wystrzelam was, jak kuropatwy!
Kompanja natychmiast usłuchała rozkazu i podniosła ręce pokornie.
Siła i stanowcza, narzucająca swoją wolę postawa nowego towarzysza zaimponowały włóczęgom.
— Stójcie teraz i czekajcie! — komenderował dalej Łoski i, cofając się z wymierzonym w gromadkę rewolwerem, wbiegł do szałasu Kruka i Szydła, wyniósł z niego karabiny i, wytrząsnąwszy naboje, cisnął broń na ziemię, chowając magazyny do kieszeni.
— To — potrzecie! — uśmiechnął się, uspokojony już zupełnie. — Ale teraz — czwarty punkt! Czy zamierzacie utworzyć spółkę, czy pracować każdy na własną rękę?
Milczeli, nie decydując się na odpowiedź stanowczą.
Wreszcie Stary Włóczykij mruknął:
— A wy, co nam radzicie?
Łoski roześmiał się w duchu, lecz odezwał się spokojnym głosem:

— Opuśćcie teraz ręce i siadajcie! Wstawaj Kruku! Po naradzie wprawię ci szczękę, będzie stała na dawnem miejscu, jeżeli nie zmusisz mnie do ponownego jej wybicia... Co do mnie, to radziłbym wam pracować wspólnemi siłami, bo to dałoby lepsze wyniki, gdyż (mogę teraz wam o tem powiedzieć) znalazłem obfite złoto w znanem mi miejscu i wcale nie mam zamiaru