Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/54

Ta strona została przepisana.

Podczas pierwszych uderzeń ciężkich fal w prawy bok „Oceanu”, Stenersen podniósł głowę, otworzył zapuchnięte oczy i jął nasłuchiwać.
Jego doświadczony słuch odróżniał szum piany na grzbietach fal i świst wichru. Spojrzał w okienko.
Morze było zupełnie czarne, i leciały po niem oślepiająco-białe pręgi wzburzonych pian. Zgoła szalone obłoki mknęły wysoko, to rozrywając się w zszarpane strzępy, to znów gromadząc w gęste, szare masy.
Komendant włożył czapkę, przeszedł się kilka razy po obszernej kajucie, prostując zdrętwiałe ręce i zgniecioną pierś, i wreszcie wyszedł na pokład.
— Umocnić żagle, przygotować liny! — zagrzmiał głos jego, znów pełny i władczy — Hej! Bocman, gwizdać na alarm!
Zjawienie się kapitana na mostku powitane zostało z radością, chociaż i ze zdumieniem, albowiem nikt nie miał nadziei, aby Stenersen — po napadzie takiego pijaństwa — mógł być już przytomnym. A tymczasem kapitan, zupełnie spokojny, rozpatrywał mapy i słuchał raportu naczelnika warty.
— Rzuciło nas na zachód, powiedział, i wiatr pędzi nas ku wyspom Buve. Sternicy, zmienić kierunek!
— Jest! — odkrzyknęli sternicy.
— Popłyniemy w kierunku wyspy Kergulen. Wiatr i fala znosić nas będą na zachód, i w ten sposób popłyniemy jednak na przylądek Dobrej Nadziei. Trzymamy się więc teraz tylko tego kierunku!