Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

Kapitan wkrótce zjawił się na mostku i zapytał majtków, stojących przy sztorwale:
— Gdzie jest sztorman?
— Stoi na sztabie! — odpowiedział jeden z rudlowych. — Już godzina upłynęła, jak przygląda się morzu. Lubi sztorman to miejsce!
Nilsen wiedział o upodobaniu Pitta i to go uspokoiło. Długo przyglądał mu się bacznie, aż posłał po niego bosmana.
— Zaczyna się... — pomyślał Pitt i natychmiast twarz powlokła mu się nieprzeniknioną obojętnością, a usta zacisnęły się mocniej.
Jednak sztorman pomylił się. Olaf Nilsen spotkał go przyjaźnie i rzekł, wpijając swe skośne oczy w twarz Pitta:
— Lowe czuje się lepiej! Już nie majaczy... Bóle ustały...
— To bardzo szczęśliwie dla Lowego, — spokojnym głosem odparł sztorman. — Powinien być wdzięczny felczerowi.
— No, tak!... — mruknął kapitan i dodał weselszym głosem: — Chodźmy, mister Siwir, podziękować załodze za rzetelną pracę w ciężkiej potrzebie!
Załoga już się zebrała na posiłek do biesiadni.
Lowe siedział na tapczanie, szczelnie otulony w koce.
Olaf Nilsen dziękował majtkom za odwagę i staranność, wyróżniając pracę nowo zaciągniętych ludzi i podwyższając wszystkim procent od zysków, które miał osiągnąć ze sprzedaży polarnych towarów. Na jego rozkaz Michał Ryba, piastujący, oprócz bosmańskiej, godność stewarda okrętowego, przyniósł z magazynu parę butelek dobrego koniaku i kilka białych glinianych dzbanków angielskiego porteru. Załoga mocno się podochociła.