Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

Odrazu spostrzegł, że kilka z nich były niedawno wyłamane i na nowo wstawione. Ktoś też odrywał i naprawiał deski w ścianie biesiadni, a pod progiem kajuty kapitana widniał świeżo wywiercony otwór z bielejącym w nim sznurem.
— Chcą wysadzić w powietrze kapitana! — domyślił się Pitt. — Tylko Tun-Lee mógł to wszystko przygotować, gdyż on sprząta kajutę Nilsena. On też dokona zamachu z kambuzy, dokąd przeciągnął lont pod pokładem...
Skradając się jak najciszej, Pitt zajrzał do kambuzy. Chińczyk coś majstrował w kącie. Pitt nie miał już żadnej wątpliwości, więc postanowił działać, nie zwlekając.
Cicho gwizdnął nad luką, prowadzącą do kuchni.
— Zaraz... zaraz być gotowe... — warknął Tun-Lee.
— Wychodź... — zmienionym głosem zawołał Pitt. — Prędzej!...
Sztorman ukrył się za szalupą i czekał.
Chińczyk wygramolił się na pokład i zaczął się rozglądać, niezadowolony, że go oderwano od roboty. W tej chwili Pitt zarzucił mu na głowę swój płaszcz, zdusił gardło i powlókł chudego kuka do swej kajuty. Tu zakneblował mu usta, związał starannie i rzucił przerażonego Chińczyka na podłogę.
Zdjąwszy ze ściany rewolwer, Pitt zamknął kabinę na klucz i wyszedł. Stanąwszy przed progiem kajuty Olafa Nilsena, sztorman odciął część sznura, prowadzącego pod podłogę, i wszedł.
Kapitan leżał na tapczanie i nie spał.
— Wstawajcie, kapitanie, Ikonen coś zamyśla złego! — rzekł.