Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mów, bo inaczej zmusimy cię ogniem do gadania...!
Kapitan wciąż milczał.
— Christiansen, biegnij-no po smołę! Podpieczemy go, wtedy będzie śpiewał!
— Smoła do szpaklowania deku zamknięta w rumie, — rzekł Christiansen. — Bosmanie, daj klucz!
— Pójdziemy razem... — rzekł bosman.
Ikonen i Hadejnen usiedli na zwojach lin.
Olaf Nilsen spokojnie przyglądał się, jak bosman z Christiansenem ściągali ciężki brezent z rumu. Później spojrzał na nieruchome ciało sztormana i ślady krwi na pokładzie.
— Gdzie są Mikołaj Skalny i kuk? — myślał Nilsen. — Podczas bójki nie zauważyłem ich. Co się z nimi stało?
Olaf Nilsen nie wiedział, co się działo na szonerze od chwili, gdy do załogi wstąpili Polacy.
Gdy na pokładzie szonera zjawił się Pitt Hardful, człowiek z innego świata, przyniósł on z sobą jakiś nowy powiew, zanikły oddawna, lecz budzący myśl i wspomnienia nieraz rzewne lub gorzkie. Jednak tylko dwoje ludzi odczuło ten powiew. Jednym z nich był Otto Lowe, czyli Elza, — kobieta, jak zwykle, nawet w chwili upadku, wrażliwa i podatna na zew szlachetny. Nazwała ona ten nowy powiew, po swojemu, — „jasnem życiem“.
Drugim człowiekiem, który wyczuł też coś nowego, wrywającego się do wspólnego życia na okręcie, był Olaf Nilsen. Narazie walczył z tem uczuciem ciągłego zakłopotania i jakby wstydu za przeszłość, lecz później, poznawczy bliżej Pitta i zrozumiawszy jego poglądy, pomyślał, stojąc kiedyś na warudze: