Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.

gdyż nie mogli udźwignąć jego ciężkiego topora bojowego. Widziała samotna Elza swego wymarzonego bohatera podczas dalekich wypraw morskich siedzącego na dziobie dużej łodzi, najeżonej niezliczonemi wiosłami przykutych do ław niewolników i uwieńczonej jedynym, szerokim, jak skrzydła łabędzia, żaglem. Trzymał w ręku lutnię i głosem młodzieńczym, dźwięcznym jak srebrny dzwon, zwalczał plusk i syk fal, skrzyp wioseł i wycie wichru szturmowego.
Eryk — wiking, czy syn Waege Tornwalsena — już Elza nie odróżniała ich, — śpiewał sagę Oceanu, sagę ułożoną przez boskiego Osjana-ślepca, towarzysza bojów Fingala-zdobywcy.
Błyszczą modre oczy, jak gwiazdy, płonie natchniona twarz, miotają się, igrając z wichrem, złote włosy. Silna, do miecza i toporu nawykła dłoń lekko dotyka wielogłosych, warkliwych strun, a srebrnodzwonny głos leci ponad czubami rozszalałych fal, wznosi się pod ciemne chmury lotem orła i bije niby młotem bojowym w twardy pancerz skał.

„Na dno Oceanu Tor ogniowieczny w gniewie potężnym
„Strącił strzałą ognistą, łuk wielobarwny zgiąwszy dłonią mocarną,
„Wrażych łodzi zastępy, mknące na podbój ziem Fingala.
„W gęstwinie traw, kołysanych prądem wężowym,
„Biegnącym od ziemi nieznanej, i chyżą czeredą ryb srebrnobokich,
„Legli w sprawnych szeregach wioślarze, dzierżący w dłoniach strudzonych pojazdy,
„Z drzewa twardego wschodniej krainy wycięte;