Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/202

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pójdę do wielkiego miasta, będę patrzyła, słuchała i uczyła się, aby być godną was, Pitt Hardful! — rzekła twardym głosem Elza. — Może po latach poznacie moje serce i moje myśli i, jeżeli życie nie rozłączy nas, zapytam was, Pitt Hardful, czy nie macie miłości dla mnie?
Pitt zapanował nad sobą i spokojnym głosem odpowiedział:
— Dziękuję wam za serce, Elzo! Za szczerość zapłacę szczerością. Nie jestem ani jasnym, ani sprawiedliwym, jak myślicie! Byłem błaznem życiowym, lalką bez serca i duszy, byłem nawet zbrodniarzem... Teraz nic nie posiadam w swem sercu, oprócz żądzy zemsty. Tak — zemsty! Gdym opuszczał więzienie, wszyscy, nawet moi najbliżsi odwrócili się ode mnie, jak od ohydnego płazu! Wtedy postanowiłem zmusić ich, aby uznali mnie nie za równego sobie, lecz za wyższego... I oto czynię wszystko po temu! Chcę wielką pracą, igraniem ze śmiercią, uczciwą myślą i siłą wybić się na szczyt i spoglądać na dół, gdzie ludzie będą się płaszczyli przed aresztantem nr. 13! To jest pierwszy szlak mego życia... Co później uczynię z sobą? Uspokoję się i utonę wśród gawiedzi miejskiej? W porywie pogardy dokonam nowej zbrodni? Zniechęcony i wstrętem objęty puszczę sobie kulę w skroń? Czy znajdę w sobie siły do dalszego życia? Nie wiem, nic nie wiem!...
Wszyscy spuścili głowy i milczeli długo.
— Słyszałaś, Elzo? — szepnął Nilsen.
— Słyszałam! — odpowiedziała. — Będę czekała do chwili, aż ugną się przed wami wszyscy, co skrzywdzili was, Pitt Hardful, a gdy dowiem się, że żyjecie, zapytam was o swój los.