Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/274

Ta strona została uwierzytelniona.

pokój i wzruszenie ogarnęło ją. Opalone, złocisto bronzowe policzki okryły się ciemnym, gorącym rumieńcem. Coraz częściej migotały błyski w oczach, wysoko wznosiła się i gwałtownie opadała pierś.
Wzruszenie Elzy nie uszło uwagi Pitta, więc przestał patrzeć na nią, nachmurzył czoło i umilkł. Robił sobie gorzkie wyrzuty.
Gdy nazajutrz Pitt spostrzegł, że Elza nałożyła swoją najlepszą suknię, opasała czarną aksamitką i spięła rzeźbionym grzebieniem odrastające włosy, ani razu nie spojrzał na nią przez cały dzień i kazał Larkowi podać posiłek do swej kajuty.
Był zły na siebie i na Elzę.
„Witeź“ tymczasem pruł bladą powierzchnię oceanu, płynąc wzdłuż północnych wybrzeży Azji. Ryza odbywała się w warunkach nadzwyczaj pomyślnych i flotyla szybko zbliżała się do archipelagu Nordenskjölda, skąd już zaledwie kilkanaście godzin pozostawało do Tajmyrskiego jeziora.
W obozie zdaleka zauważono czarne obłoki dymu, wyrzucanego z kominów płynących statków i gdy „Witeź“ wszedł na głęboką wodę jeziora, z piersi ludzi, pracujących w „Złotej Studni“, jak przezwano dolinę Numy, wyrwał się radosny okrzyk:
— Biały Kapitan! Niech żyje Biały Kapitan!
Płynące za szonerem dwa duże parowce dały powód do różnych domysłów i pytań, na które Olaf Nilsen nie mógł dać żadnych wyjaśnień.
Minęły jednak dwie godziny, gdy rozległy się gwizdki komendy i szoner oddał kotwicę przy zachodnim brzegu Czoa, a dwa nieznane statki — przy północnym przylądku wyspy.