Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zaro! Zaro! — szeptał coraz bardziej przerażony Ernest. — Książę jest wielkim artystą!...
Uśmiechnęła się i wzruszając ramionam odparła:
— Takim się urodził, nie może nim nie być, jak słowik nie potrafi nie śpiewać... Zresztą — w jego życiu sztuka nie jest potrzebą duszy... On wsłuchuje się w siebie, żyje wyłącznie dla siebie samego...
— Panin zadziwia wszystkich i pociąga swoją mądrością... — bronił Lejtan przyjaciela.
— Mój dziadek powiada o nim tak: „Słucham księcia z lubością, bo słowa jego są tak piękne jak nasze pieśni o zapomnianej, utraconej ojczyźnie, o szczęściu i wolności. Posłuchać, powzdychać i czym prędzej — zapomnieć, bo inaczej — taka tęsknota i szarzyzna opadnie, że pozostaje tylko stryczek na szyi zaciągnąć! Niechby lepiej rozpowiadał o swojej Prawdzie, o duchu i słońcu takim, jak sam, — bogaczom, hrabiom i książętom a nie nam, ciężko i głupio dla nich pracującym! Nam niechby raczej dał chleba, dobre mieszkanie, pieniądze i równość, żeby policja nie śmiała żądać od nas łapówek, żeby książęta i bogaci kupcy nie mieli prawa nazywać nas „przeklętym zielskiem“ i brudnymi łapami bezkarnie obejmować nasze żony i córki!... Gdyby nam dał to, co jest niezbędne do życia, — posłuchalibyśmy inaczej jego bajeczek o dążeniu na szczyt promiennej góry, którą nazywa Elbordż!“
Zara zaśmiała się z lekką ironią i dodała:
— Ty — to całkiem inny jesteś, Promyczku! Ty urodziłeś się takim, co to za wszystko, co dobre i złe, płaci swoim potem i krwią!