Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

ten nieznany, zniewieściały panicz wołał namiętnie i władnie:
— Ducha, więcej ducha! Oderwijcie się od czarnej, zgnilizną i zaduchem grobów tchnącej ziemi. Mała jest, poznana od krańca do krańca, a nie zrodziła nikogo poza bohaterami — sławnymi lub bezimiennymi i poza szarym tłumem zziajanych niewolników, przeklinających dzień swego przyjścia na świat, nienawidzących pracy — jedynego prawa ziemi! Ducha szukajcie, on odsłoni wam tajemnicę bytu i prawdy, ukrytej w posągu Sfinksa i brzmiącej w nieuchwytnej dotychczas melodii słonecznych promieni. Twórzcie nowy, wspaniały mit Apollina, odrodźcie w duszach potężny kult Słońca!
— Podróżnicy, przebywający na równiku, twierdzą, że słońce posiada truciznę, niszczącą mózg i cały system nerwowy — myślał Sprogis. — Panin ma w sobie ten jad skoncentrowany i zabójczy — słoneczną truciznę uwielbienia słońca!...
Zgrzytnął zębami i raz jeszcze uwolnił ramię z uścisku księcia.
Korzystając, że Panin rozmawia z Lejtanem, przyglądał się bacznie współzawodnikowi. Im dłużej na niego patrzał, tym bardziej zdumiewał się, aż zdumienie to przekształciło się w lęk. Drobna postać księcia, delikatny niewieści profil, subtelne rysy i miękkie, faliste włosy, spadające mu na czoło, mogłyby się wydać pospolitymi, nic nie znaczącymi. Wrażenie to jednak było tylko przejściowe, bo, po dłuższej obserwacji Sprogis wysnuł zupełnie nowe, niespodziewane wnioski. Otóż domyślał się już, że pod przezroczystą, cien-