Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

Czując, że łzy cisną mu się do oczu, że kurcz zaciska gardło, a serce to zamiera w rozkoszy niewysłowionej, to bije gwałtownie jak gdyby w chwili szalonego uniesienia, Sprogis krzywiąc usta w bolesnym uśmiechu wydał jęk namiętnej tęsknoty:
— Jesteś geniuszem... geniuszem, jakiego świat nie wydał przez wieki!
Panin skoczył ku niemu, porwał malarza w objęcia, całował go po oczach i szeptał jak do upragnionej, wymarzonej kochanki:
— A-a! Teraz ty — mój... mój jesteś... aż do śmierci!
Sprogis nie zdając sobie sprawy, co czyni, przyciskał do ust dłoń księcia i zlewał ją łzami zachwytu, a Panin powtarzał obłędnie:
— Mój... mój... na zawsze!
Oderwali się od siebie dopiero, gdy Lejtan obudził się i zawołał na głos:
— Wiliumsie! Gdzie Wiliums Sprogis, panowie?
W tej samej chwili chłopak opuścił głowę na stół i zachrapał.
Panin zaciskając mocno dłonie Sprogisa patrzał na niego roziskrzonymi oczyma i pytał wylękłym, drżącym głosem:
— Powiedz mi, bracie, czy jesteśmy pijani?
Sprogis odparł z siłą i jak gdyby rozpaczą:
— Jestem trzeźwy! Pamiętam wszystko i nigdy tej chwili nie zapomnę!
— Ach! — ucieszył się młodzieniec. — Jakież to bezgraniczne szczęście! Uwierzyłem teraz, iż stanę się łowcem dusz w słoneczne sieci! Jestem