Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/120

Ta strona została przepisana.

a tymczasem każde kółko maszyny, każdy atom metalu wyczuwa ją na sobie... Jedne wypadają, inne same, jakgdyby w automacie, trafiają do ich łożyska, i — turkocze, huczy, zgrzyta, ryczy maszyna... Tuż — tuż za ostatnim okopem przylepił się schowek podziemny, — tam ukryła się pod stosem zwalonych drzwi i worków z ziemią czołówka szpitalna... W półmroku przy latarkach pracuje lekarz w zakrwawionym fartuchu, krzątają się sanitarjusze... Skądżeż się tu wzięła w tem miejscu piekielnem blada, smętna i cicha Marja Louge?!... Pozostała znowu samotna i już niczego nie pragnie... chyba zapomnienia w zgiełku bitwy i spokoju w rozszalałym pędzie śmierci... Jakoś się tu dostała i teraz schyla się nad umierającym... Może w myślach odtwarza ostatnie minuty Berget’a, zagląda w szklące się już nieżywym połyskiem oczy nieznajomego żołnierza... Mówić nie umie bojaźliwa Marja, pocieszyć silnem słowem nie potrafi, ani też nie znajdzie w sobie siły, aby zapalić w konającym promyk nadziei... Patrzeć tylko może dobremi, pokornemi oczami, a czasem zdobyć się na uśmiech — uśmiech samemi tylko wargami, łagodny, o, jakżeż łagodny! Pewno, tak było tam w Ardennach, gdy to nadleciał granat, rozmiotął pokrywę czołówki, przebił obelkowanie i wpadł do środka... Ogień, huk, dym, żelazny, straszny deszcz, kurz czarny, nieznośny... A po chwili cisza. Leży na ziemi potrzaskana latarka, a z pomiędzy pni, gruzów i porwanych worów wyzierają szmaty ludzkie, sączące krew, łachmany jelit i płuc, poplamione drgającemi kawałkami mózgu... Niema tu już nikogo i nic!... Ani granatu, ani lekarza w iałym fartuchu, ani jęczących, szczękają-