Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/129

Ta strona została przepisana.

oddawna, nabrały nagle cech magicznych, cudownych. Zdawało mu się chwilami, że były one żywemi istotami, zakradającemi się do mózgu innych ludzi, lub też, że były jakiemiś zarodkami, spadającemi z kosmosu. Tak niespodziewane odkrycie podniosło Nessera we własnej opinji, zbliżyło go do ludzi i zmusiło do dalszych obserwacyj i dociekań.
Marja Louge mimo woli przekonała go, że nie jest on ani wybrańcem, ani też twórcą własnego życia w dowolnych jego fazach. Zrozumiał, że co, co uważał za szczęście, stanowiło źródło cierpienia dla innych. Samotność epikurejczyka — egoisty i samotność ubogiej, brzydkiej hafciarki — jednakie w przejawach zewnętrznych — były dwoma biegunami. Szczęście i nieszczęście, samolubna rozkosz spokoju i — ucieczka przed samotnością do prostytucji lub samobójstwa. Rozwiał się wówczas urok samotności, a potem zjawiła się chęć ochronienia przed nią Marji i początkowo słabe, a wkrótce — coraz wyraźniejsze poczucie ciężaru jałowego, nędznego samolubstwa. Instynktownie zaczął szukać ludzi, przyglądać im się bacznie, chociaż wciąż jeszcze — podejrzliwie. Zdumiał się, uświadomiwszy sobie, że wrodzone mu zdolności analityczne i obserwacyjne nagle się przytępiły. Na przeszkodzie stawało mu zwykle jakieś cierpienie, ciążące nad życiem badanej ofiary, a myśl tymczasem kreśliła coraz szerszy krąg, ogarniając całokształt zjawiska, aż dochodziła do najodleglejszych kresów państwa, społeczeństwa, nawet ludzkości, w której już wszystko się zgubiło.
Swoją mękę i nieustającą pracę mózgu zawdzięczał więc Marji Louge i księdzu Chambrun! To oni popchnęli go na niebezpieczny, wystawiony na ogień