Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/180

Ta strona została przepisana.

— Pochowaliśmy dowódcę, majora Osmonde — objaśnił Nessera jakiś sierżant, błyskając złotemi zębami. — Poległ w ostatniej chwili tuż — przed okopem.
— Duże macie straty w kompanji? — spytał korespondent.
Sierżant uśmiechnął się.
— Pozostało nas zaledwie pięćdziesięciu i — ani jednego oficera! — odparł flegmatycznie i zapalił fajeczkę.
Nesser namarszezył czoło. Sierżant, widocznie, zrozumiał myśli nieznajomego cywila, bo skinął na stojącego przy strzelnicy towarzysza i rzucił mu kilka słów w nieznanej dziennikarzowi mowie. Ten natychmiast podszedł do Nessera i zapytał:
— Pan, z pewnością, jest korespondentem wojennym?
Dziennikarz skinął głową.
— Tak! — ciągnął żołnierz. — Poznałem kolegę odrazu! Dwa wieczne pióra, trzy ołówki, gruby notatnik i wyglądający z kieszeni szary blankiet telegraficzny dają dużo do myślenia. Ale ma pan odwagę tak sobie przechadzać się po transzach!...
Zaśmiał się z jakąś dziwną beztroską.
— W jakiem piśmie kolega pracuje? — zapytał Nesser.
— Obecnie — w „Codziennej Ilustracji Wojny“ — odparł ze śmiechem. — Dawniej w naszych polskich dziennikach...
Korespondent popatrzył na Polaka badawczo i spytał:
— Co was — Polaków zmusza bić się w naszych szeregach?
Żołnierz odrazu spoważniał a nawet przybladł.