Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/199

Ta strona została przepisana.

tylko gdzieś głęboko w mózgu jego płonęła świadomość, że oto coraz bardziej prężą się i naciągają wiążące go z setkami ludzi nici, niby struny, gotowe pęknąć w każdej chwili. Doszedł wreszcie i jął ostrożnie wyzwalać rannego żołnierza z pęt żelaznych, z wikłających go drutów. Przerzucił sobie kaprala przez ramię i zawrócił. Znowu ujrzał na ziemi ślady stóp swoich, jakgdyby przeszedł już był niegdyś ten szmat ziemi. Szedł ostrożnie, starając się stąpać w zagłębienia, wyraźne dla jego nowych zmysłów.
ani jeden okrzyk, ani jeden strzał nie spłoszył dziwnej, przejmującej, zaczajonej ciszy. Dopiero, gdy Nesser podźwignął kaprala na parapet, a potem wszedł sam i, przechylając się wtył, ostrożnie opuszczał rannego na ręce żołnierzy, zagrzmiały okrzyki i wiwaty — najpierw w okopie francuskim, a potem — i w niemieckiej transzy.
Jakiś młody żołnierz francuski, niemal chłopak jeszcze, cisnął karabin na ziemię i wygramolił się na parapet okopu. Zeskoczył z niego i podbiegł do zabitego niemieckiego piechura. Machnął ręką w stronę transzy nieprzyjacielskiej i wprawnym ruchem wieśniaka, nawykłego do dźwigania ciężkich worów z ziemniakami i pszenicą, zarzucił martwe ciało na ramię i pochylony szedł ku nieprzyjacielskiej placówce.
Tam zrozumiano zamiar Francuza.
Strzelcy wirtemberscy wybiegli z okopu i otoczyli młodego żołnierza. Ten oddał im zabitego i, odsalutowawszy szybkim ruchem dłoni, bez słowa odszedł. Rozbryzgując błoto, wskoczył do rowu i krzyknął:
— Odpłaciłem „boszom“ za tego djablo byczego cywila!