Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/218

Ta strona została przepisana.

— Gdzie jest panna Martin? — szeptem spytał Nesser.
— Nie wiem o kogo pan pyta — odparła, spokojnie podnosząc ramiona.
— Ta ruda, wysoka kobieta... — wyszeptał ranny.
— Teraz noc! — odpowiedziała zgorszona. — Obcych wpuszczamy dopiero po południu...
O nic już więcej nie pytał. Leżał cicho i wpatrywał się w lampę. Jakiś owad wirował wokoło niej, siadał na chwilę i znowu zaczynał swój bezmyślny lot spiralny.
— Mogę już mówić! — mignęła nagle myśl radosna i wnet przypomniał sobie słowa Julji: — „Teraz już wszystko będzie dobrze!“ Tak — dobrze! Wszystko — dobrze, oby tylko prędzej, prędzej!... a potem znów okopy, szare, zabłocone, zziajane postacie żołnierskie... Oby prędzej!
Minęło jeszcze dwa dni straszliwej słabości i — Nesser poczuł się silniejszym. Mógł już mówić półgłosem i tylko od lewego boku ostry ból przeszywał mu pierś, gdy zmęczony zaczynał głębiej oddychać.
— Jak się pani udało wyrwać z Paryża? — spytał pewnego dnia Julji, zadając jej dawno niepokojące go pytanie.
— Dlaczegóż nie miałoby się udać? — odpowiedziała z uśmiechem. — Przyszłam do kantoru fabrycznego i poprosiłam o urlop trzydniowy. Odmówili mi, a wtedy powiedziałam im parę słów do słuchu i poprostu wyjechałam.
— A co będzie dalej? — pytał.
— E — e! — machnęła ręką niedbale. — Jeszcze mam trochę grosza, więc nie chcę myśleć o niczem... Zresztą wszędzie dam sobie radę! Powrócę do Paryża i rozejrzę się po innych fabrykach, bo „Astra“