Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/26

Ta strona została przepisana.

nych z pod barankowych kołpaków, uwijały się brodate, chude, barczyste chłopy — wachmistrze i inna starszyzna. Zbrojni ludzie zaglądali do domków, podchodząc do okienek lub bijąc pięściami w drzwi, z grubych desek sklecone, wbiegali na podwórka, krzycząc i klnąc. Inni szli, niosąc pod pachą prosięta, kury, chleb. Jakiś niski, przygarbiony kozak stąpał ostrożnie po okrągłych, obmarzłych i śliskich kamieniach i niósł pełną czapkę jaj. Mroźny wiatr igrał z długą, obficie wysmarowaną łojem czupryną, spadającą mu na czoło i na kołnierz. Nagle się potknął. Wypadła mu z rąk barankowa czapka, a jajka posypały się na ziemię, znacząc się na śniegu żóltemi plamami. Kozak zaklął ohydnie i zaczął ze złością targać sobie włosy. Wcisnął wreszcie czapkę na głowę i, wyrwawszy z pochwy szablę, jął zapamiętale rąbać okiennicę najbliższego domku, krzycząc groźnie:
— Hej, Żydy! Wynoście pół setki jaj, bo inaczej, jakem Dormidont Czajka, rozwalę wasz barłóg parszywy!
Na niewielkim placyku stał kościółek murowany, trochę dalej — studnia z pompą i kilka drewnianych straganów. Kozacy rozpalili tu duże ognisko. Żołnierze co chwila podbiegali do straganów, odrywali deski, łamali lady i wrzucali do ognia. w mroźnem powietrzu rozlegał się nieustający śmiech i krzyki, trzask płonącego suchego drzewa, nawoływania, skoczne dźwięki bałałajki i dzwonienie litaurów. Kilku młodych kozaków zrzuciło kożuchy i czapy i, pozostawszy w szarych bluzach i szerokich granatowych szarawarach z czerwonemi lampasami, miotało się w tańcu. Tupali nogami, przysiadali, pod-