Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/285

Ta strona została przepisana.

Nesser widział przed sobą czerwone błyski armat niemieckich, migocące zewsząd, a z tyłu żółte błyskawice i białe dymy francuskich, pocisków, ostrzeliwujących baterje nieprzyjacielskie.
Gramaud mówił dalej:
— Bijemy się tu już po raz drugi. Nie mamy żadnej ochrony przeciwko ciężkim pociskom, bo zaledwie te płytkie rowy, no, i trochę worów z ziemią. Dowództwo wciąż przysyła napomnienia, że należy budować kazamaty dla żołnierzy na głębokości pięciu metrów, lecz nie posyła nam ani oskardów, ani rydlów... Ale to wszystko furda! Dajemy sobie radę!
Nesser milczał długo, słuchając opowiadań uczonego o minionych atakach i patrząc na uśmiechniętą twarz księdza.
Wreszcie pochylił się ku Gramaudowi i szepnął:
— Powiedz mi, jak się to stało, żeś poszedł do wojska? Mógłbyś się przecież zwolnić? Takiego uczonego szkoda na tę sprawę?
Gramaud opuścił powieki i stał się odrazu podobnym do Buddy.
Po chwili odparł:
— Przychodzą dni, kiedy człowiek wyczuwa potrzebę cierpień z innymi, którzy dopiero wtedy stają się braćmi jego...
— Cierpieć? W imię czego? — spytał dziennikarz, z niepokojem oczekując odpowiedzi.
— W imię tego, że cierpienia wielkich zbiorowisk ludzkich w pewnych okresach przełomowych zarządzone są przez nieznane nam prawo... prawo natury, kosmosu czy karmy...