Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/301

Ta strona została przepisana.

— Wszyscy wiedzą o tem! — wrzasnął z nienawiścią w głosie strzelec.
— Wczoraj oderwało ręce sierżantowi trzeciej kompanji... Widziałem go umierającego na czołówce... prosił, aby powiadomić ojca jego — generała na froncie... A synowie senatora i byłego ministra Pawła Doumer? Polegli? A czy pamiętacie, Thibeaut, olbrzyma Fayolle?
— Tego, który poległ przedwczoraj? — spytał strzelec.
Nesser kiwnął głową i szepnął:
— Był on inżynierem, dyrektorem własnej fabryki... dużej fabryki mebli. A Grignard pracował w biurze swego ojca — bankiera... Będzie on z pewnością i nadal pracował, nawet chyba prędko, niech mu tylko amputowana noga się zagoi...
Żołnierz patrzał na Nessera i milczał. W oczach jego zjawiła się myśl.
Nesser westchnął i rzekł twardym głosem:
— Tu wszyscy są równi, kamracie... Poco łamać sobie głowę nad tem, kto tę wojnę wywołał? Nikt tego nie wyjaśni, bo wojna tymczasem, tak myślę zawsze, siedzi w nas samych... Człowiek wszak pozostał jeszcze zwierzęciem — strasznem, bo uzbrojonem... Widziałem niegdyś, jak socjaliści w Hiszpanji napadli na fabrykę, podpalili ją, a potem zakatrupili dyrektora i inżyniera... Nadbiegli żandarmi i zkolei postrzelili pięciu robotników... Była to mała wojna, ale wszakże wojna... Nie chcieli jej ani fabrykanci, ani bankierzy, ani nawet generałowie...
— Chyba, że tak!... — mruknął żołnierz, drapiąc się w głowę.
— Chcecie papierosa? — spytał Nesser.