Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/302

Ta strona została przepisana.

— Dajcie... — poprosił żołnierz, podnosząc i obcierając połą kurty oblepiony błotem karabin.
Dziennikarz dał mu papierosa i poszedł dalej.
— Poczekajcie! — krzyknął żołnierz. — Powiedźcie mi, komu i naco potrzebna ta wojna? Nam czy „boszom“?
Nesser zatrzymał się i odpowiedział:
— Nie wiem!
— No, widzicie?! — prawie z rozpaczą zawołał strzelec.
— Nie wiem... — powtórzył dziennikarz. — Ale spotkałem dwóch ludzi — kapitana de Langlois i anarchistę Mollin, którzy polegli z radosnym, wspaniałym porywem... Widziałem i innych, umierających pięknie, ze spokojem i dumą na twarzy, z jasnością w oczach. Nie umieraliby tak, gdyby nie wiedzieli, że tak potrzeba...
— Cóżby to mogło być takiego?
— Nie wiem, ale myślę, że coś większego od zdobycia Paryża lub Berlina, coś ważniejszego od ostatecznego zwycięstwa, kamracie, — odparł Nesser.
— Ech! Gdyby tak wiedzieć, wtedy... — westchnął żołnierz, a ostatnie słowa jego zagłuszył wystrzał karabina.
Stanął przy parapecie i mierzył znowu.
Dziennikarz oddalił się szybko, bo spostrzegł kapelana, który rękami dawał znaki w jego stronę.
Pobliska transza niemiecka otrzymała pewnej nocy posiłki i rozpoczęła atak. Przez kilka godzin bez przerwy przygotowywała go artylerja. Granaty szarpały skarpy, rozrzucały wory z ziemią, wyrywały ludzi i podbijały kulomioty. Ciężki pocisk przebił pułap na posterunku kapitana i wybuchnął ze stra-