Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/308

Ta strona została przepisana.

ka przerwa. Widocznie, nieprzyjacielskie baterje wyczerpały zapasy pocisków i oczekiwały nowego transportu, lub też, być może, francuskie granaty poszarpały zbyt dużo ludzi w szarych kurtkach i hełmach gladjatorskich. Działa niemieckie wyraźnie oszczędzały pocisków; nie zasypywały już niemi kretowisk, gdzie się czaili Francuzi; usiłowały zato z jeszcze większą wściekłością otoczyć reduty barjerą rwących się granatów i pozostawić ukrytych pod ziemią ludzi bez posiłków, pożywienia i zaopatrzenia bojowego. Nesser obszedł kilka razy wszystkie odcinki rowów swej kompanji, rozglądając się dokoła i układając jakiś plan. Z ciekawością, która się zaostrzała stopniowo, starał się zapamiętać wszystko, na co padał jego wzrok. Czuł się tak, jakgdyby miał wkrótce porzucić tę transzę i odejść stąd na zawsze.
Przed wyłomem w nasypie spostrzegł stos trupów, złożonych w najszerszem miejscu. Z pod narzuconej zgóry płachty płóciennej, okrytej plamami czarnej krwi i błota, wystawały zsiniałe, obrzękłe potwornie dłonie i stopy poległych. Nesser patrzał na te członki, tracące już swe kształty, bo skóra na nich pękała i odstawała; z pod łachmanów jej sączyła się zielonkawa, gęsta ciecz, szerząca wokół słodkawą woń zgnilizny, a roje much biegały i zapuszczały żądła do cuchnącej ropy. Skądś nadleciał żółty, pospolity motyl, zwabiony niezwykłym dla niego zapachem, zatrzepotał skrzydełkami nad wyzierającą z pod płachty stopą ludzką, na której widniała duża, czarna rana i usiadł na niej.
Dziennikarzowi przyszła na pamięć czytana niegdyś notatka o kwitnącej raz na stulecie roślinie,