Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/318

Ta strona została przepisana.

go „świętym warjatem“, porzucił nagle karabin na parapecie i, zacisnąwszy głowę rękami, wydał jęk. Gdy odsłonił twarz, Nesser spostrzegł na niej wyraz takiej rozpaczy bezbrzeżnej i palącej, że aż drgnął. Oczy Jules’a wyszły z orbit, usta się wykrzywiły, a na zapadłej twarzy błąkał się skurcz, to tam, to sam zniekształcając, ją do niepoznania.
— Co wam jest? — krzyknął dziennikarz.
Żołnierz spojrzał na niego błędnie. Wykrzywiona przerażającym grymasem, asymetryczna twarz stężała. Jules przycisnął się jeszcze szczelniej do nasypu i, schwyciwszy karabin, strzelał raz po raz, wydając okrzyki, do westchnień żałosnych podobne: „Masz... masz... masz...“
Kapral, siedzący przy kulomiocie, podniósł głowę i nadsłuchiwał. Wreszcie zwrócił ku wzdychającemu żołnierzowi surową, spokojną twarz i rzucił:
— Nie gdacz, psia twoja wiara!
Kapral też wiedział, poco znalazł się w transzy przed redutą. Był to stary żołnierz, otrzymywał żołd, musiał za to umierać bez skargi tam, gdzie chcieli tego marszałek, generał brygady, dowódca pułku, kapitan Delvert, a nawet sierżant...
Wzrok Nessera ogarniał coraz to nowe twarze strzelców. Tępe były nad wyraz, przerażająco obojętne, zastygłe w skurczu, bezmyślne, znękane, zziajane. Przypomniał sobie słowa, słyszane od kaprala po wyjściu z tunelu. Tylko obojętność nadludzkiego znużenia, przytępiającego wszelkie, najżywotniejsze i najprostsze uczucia, trzymała tych ludzi przy parapecie transzy; być może, znalazła ona nawet odpowiedź stanowczą, która przecinała wszelkie wahania, rozpraszała wątpliwości dręczące, odpędzała