Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/323

Ta strona została przepisana.

tania się pełną... i błądzącą... Przeszła ona... przez ogień męki... katusze zwątpienia... a teraz, bezwiednie... słabnąca i zdrożona... do Ciebie zdąża, Ojcze nasz... i Panie... abyś dodał jej mocy... wytrwać w zamierzeniu... do końca... do końca... Boże!...
Głowa księdza opadła; mocno przymknęło się oko. Ranny zemdlał ponownie. Nesser i sanitariusze ponieśli go na czołówkę, a gdy koło stojących przy parapecie żołnierzy przesuwał się ten smutny pochód, oczy im błyskały ponurą żałością.
— Odwalił kitę „Tyka w sutannie“? — szeptali do siebie.
— Szkoda! Nie wierzę ja w te sztuczki kościelne, ale był to chłop naschwał, cichy, pogodny i ofiarny dla wszystkich... Szkoda takiego!... — wzdychał jakiś żołnierz, oglądając zamek karabina.
Gdy Nesser powrócił do transzy, skinął na niego sierżant.
— Kapitan pytał o was...
Dziennikarz znalazł Delverta, leżącego na ziemi. Kapitan pisał w tej pozycji, bo nie miał ani stołu, ani żadnej osłony nad głową.
— Dostarczycie raport pułkownikowi — rzekł do Nessera. — Muszą przysłać nam wreszcie rac, granatów, no — i ludzi, bo kompanja właściwie już poległa... poległa na posterunku...
— Słucham, panie kapitanie! — odparł ochotnik.
Nagle odezwał się głos nikłego, zawsze smutnego Clerc’a.
— Panie kapitanie! Może ja pójdę, bo Nesser potrzebny tu... Gdzie on, tam ludziom — raźniej i spokojniej...
Delvert zamyślił się.