Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/342

Ta strona została przepisana.

buzy uliczni, uczeni i inżynierowie. Wydawało mu się zawsze, że jakaś ręka niewidzialna wtłacza im na skronie ten wieniec, najeżony kolcami cierni. Patrząc na znękane oblicze Chrystusa, Nesser poczuł jakieś rozrzewnienie. Coś się w nim odprężało, coś przygasało. Jakiś spokój, dawno nieznany, ukojenie łagodne i słodkie ogarniało duszę jego. Nie spuszczając wzroku z męczeńskich oczu Syna Bożego, jął przemawiać do Niego bezdźwięcznie:
— Tam w rowach Vaux i w setkach innych miejsc spotykałem żołnierzy, co wierzyli, że mają polec, jak Ty, którego zowią Zbawicielem Świata. Dla dobra i zbawienia wszystkich ludów, znużeni śmiertelnie, rozszarpani, zmiażdżeni — polegli. Ty, Chryste, bez skargi na ustach przypieczętowałeś krwią swoją wielką prawdę, daną Ci przez Ojca Twego. Tak też i oni pieczęć swoją — bezmiernie żałosną położyli na świadectwie prawdy naszej, — drobnej, człowieczej, która, kto wie? — może nie jest prawdą, lecz w niej miało być zawarte szczęście nasze, spokój, całe życie miljonów ludzi... braci... przyjaciół...
Klęczący na stopniach ołtarza ksiądz Chambrun obejrzał się nagle, a po twarzy jego przemknął uśmiech szczęśliwy. Trwało to zaledwie mgnienie oka, bo pochylił się do ziemi i czołem prawie dotknął posadzki. Urywanym, gorącym głosem rzucał słowa twarde, brzmiące dziwną siłą:
— Jezu Nazareński, potężny Panie z góry Tabor, słodki Nauczycielu, każący na górze, Baranku umęczony! Oto stoimy przed Tobą osieroceni: ten brat mój — ofiarny, bezwiednie czyniący wolę Twoją świętą, śmiały w sprawiedliwym czynie, i ja — sługa Twój i kapłan nieudolny. Modły zanosimy do Ciebie,