Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

uważnym wzrokiem „miłą panią.” Widocznie było jej bardzo przyjemnie, że składano jej takie hołdy.
— Nie zawstydzicie mnie wcale, miła pani, całując mnie w rękę przy Aloszy Fedorowiczu — odezwała się nagle.
— Czy ja cię chciałam zawstydzić — odrzekła Katarzyna, cokolwiek zmieszana — jakże mnie mało znasz, kochanie.
— Może i wy nie znacie mnie dobrze, miła pani, jestem daleko gorsza, niż myślicie. Mam niedobre serce i samowolna jestem. Ot, tak tylko, dla śmiechu, zbałamuciłam Dymitra Fedorowicza.
— Za to teraz uratujesz go pani, powiesz mu wszystko, że kochasz drugiego, że ten drugi ożeni się z tobą, dałaś mi przecie słowo.
— Nie, ja nigdy nie dawałam słowa, to pani sama to wszystko mówiła, a ja nic.
— Chyba źle panią zrozumiałam — szepnęła Katarzyna, blednąc.
— Ach nie, droga moja, anielska panienko, ja wam nic nie obiecałam — przemówiła Gruszeńka cicho, spokojnie, z jednakim zawsze dziecinnym, radosnym uśmiechem. — Ot, widzicie teraz sama, miła pani, jaka jestem paskudna i grymaśna. Może co i obiecałam pierwej, a teraz zachciało mi się inaczej.
Teraz myślę sobie, że może mi się jeszcze kiedy Mitia spodoba, bo już raz kiedyś podobał mi się przez całą godzinę. Ot, może zaraz pójdę do niego i powiem mu, żeby się już u mnie na