Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Mocni ludzie.djvu/8

Ta strona została przepisana.

Tak rozważając doszedł do miejsca, gdzie do Keci wpadała brunatna struga Lagus-Wwy, małej rzeczki leśnej, w której, jak sobie natychmiast przypomniał, nie trzymała się ryba.
Odpędził dłonią rój komarów, uwijających się przed oczyma, i spojrzał na słońce.
Ujrzał je już poprzez konary drzew.
Błyskało czerwienią pomiędzy pniami drzew i krwawiło iglice świerków zapadając po tamtej stronie Obi, za tajgą tarską.
Nagle drgnął, uniósł głowę wysoko i jął nasłuchiwać.
Długo nie mógł pojąć dobiegających go dźwięków, aż wreszcie zrozumiał — i nachmurzył czoło.
Posłyszał bowiem tupot trójki koni, szczęk podków, potrącających o kamienie, turkot kół i skrzypienie wozu. Ktoś śpiewał ponurym głosem smętną pieśń, ktoś inny coraz częściej pokrzykiwał głośno i gniewnie.
— „Urus“... „Urus“... — mruknął Wotkuł i zmrużył oczy, w których się natychmiast zaczaiła nienawiść.
Przypomniał sobie najazdy urzędników rosyjskich, przybywających po podatki. Obchodzili oni „czumy“ i chaty osiedla, wdzierali się wszędzie i wszędzie zaglądali, porywając drogie skóry soboli, popielic, lisów i gronostajów, bijąc wylękłych Samojedów, krzywdząc kobiety i klnąc ohydnie.
— Urus!... — mruknął raz jeszcze i nie wychodząc na drogę, która biegła z południa, szybko ruszył ku osiedlu, aby uprzedzić rodaków o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Zdążył na czas.
Ten i ów z Samojedów natychmiast porywał toboły i ukrywał je w chaszczach. Inny uciekał do tajgi uprowadzając ze sobą rodzinę. Reszta z trwogą czekała nieproszonych i znienawidzonych gości.
Przybyli wreszcie.
Na mały placyk osiedla Narym, otoczony kilkoma chatkami i pięćdziesięciu czumami, zbudowanymi z drągów mo-