Strona:Franz Brendel - Zarys historii muzyki.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.
111

narodu, i gołębiem uleciała w wieki — bez śladu! Dalej od najstarszych czasów z jednej strony napotykamy mnóstwo kantyczek i kolend, z drugiej pieśni gminnych zatajonej metryki, oboje rubaszne, ale pełne charakterystyki, jak pierwsze archeologiczne pomniki rzeźby. — Do dziś dnia śpiewają w Krakowie „Kto się w opiekę“ tak, jak za dni Kochanowskiego; pieśń ta głębokie, dziwne, zgodne z tekstem sprawia wrażenie[1]. — Druga ogromnej potęgi pieśń choralna, powszechna u nas: „Święty Boże!“ jest niezawodnie prastara. — Za czasów Władysława IV. kapela przygrywała polskiego tańca na aryą: „W żłobie leży“ ale o zakresie działań tej kapeli nic nie wiemy. W epoce późniejszej spotykamy w dziele K. Szajnochy charakterystykę naiwną co do wyobrażeń o muzyce, o które, choć parę wieków minęło, możnaby dziś jeszcze u nas gdzie niegdzie potrącić. Ojciec króla Jana III pisze w planie edukacyjnym synów swoich po pańsku, że co do nauki muzyki: lepiej, by inni im przygrywali, niż gdyby oni mieli grać sami. — Czasy Saskie, jakkolwiek nie brakło na sposobności, tylko zgubnem i brudnem oddziaływaniem zarażały naród, mimo lubowania królów w muzyce, którzy wszystko dla Saksonii robili, gdy Polska była

  1. Do pieśni Kochanowskiego dorabiał muzykę współczesny mu Gomułka, dziś przekazał nam St. Moniuszko nową muzykę do Trenów.