Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/109

Ta strona została przepisana.

obdarzała swych wyznawców sytością i wygodą zupełną. Ludzie ci byli w porządku z sobą i społeczeństwem. — Byli doskonali.
Z poza parawanów z chichotem wysuwały się ku nim ich żony i ich adoratorowie. Całowali w ręce żony, ściskali ręce adoratorom. Witali Renę, która zaciskała ironicznie wargi, powstrzymując się całą siłą, aby nie wypowiedzieć tej całej „bandzie“ słów prawdy, jakie w niej wzbierały. Nigdy może nie wydali jej się więcej kłamliwą i oszukańczą bandą, jak w tej chwili.
— Ładny komplet! — myślała, patrząc, jak mężowie otulali swe żony płaszczami, gotując się do odejścia i przejażdżki automobilem Ottowicza, który właśnie z łomotem i hukiem zajechał przed kamienicę.
— Ale pan musi kogoś przejechać! Pan to dla mnie zrobi! — mizdrzyła się uświadomiona panna.
Weychertowa uczepiła się ramienia redaktora, rzucając mężowi swoje boa i wachlarz.
— Nieś to! Dobranoc ci, Reno!
Lecz Ottowicz zwrócił się do Reny z propozycją:
— Może pani z nami?
Aż wzdrygnęła się cała.
— Ja? Po co?
Roześmiali się. Wybiegli wszyscy, śpiesząc się do nowej zabawy, jakby podnieceni obecnością mężów. Pozostała tylko Rena i na poduszkach opadły, prawie drzemiący, piękny jak cherubin — Ali.

V.

Dojrzawszy go, Rena rzuciła się ku niemu, jak ku swej ofierze.
— Czego chcesz tu? Idź sobie!
Dla niej była to pozostałość po tym fałszu, tej obłudzie, która przez kilka godzin swą obecnością zatruwała jej dom.
— Idź stąd! — powtórzyła twardo i z pasją dziwną.
Patrzył na nią mętnemi oczyma.
— Lalusiu!... Ja tu zostanę!
— ?...
— Jesteś taka cudna! Nie wypędzaj mnie!
Przyczołgał się do niej, wpół pijany, i pochwycił jej stopę, przylgnął do jej pantofelka. Szybkim ruchem zesunęła pantofel z nogi, pozostawiając mu to cacko w rękach.
Zadzwoniła.