Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/125

Ta strona została przepisana.

sytuacji. Zupełnie zimno, correkt, wziął swoją panamę i powstał z miejsca.
— Pani daruje... ale muszę spieszyć do pracy.
— Szkoda!
— Ja także bardzo żałuję. Ale mam termin.
Nie ruszyła się z miejsca. Już wesołość jej powoli ginęła. Wyciągnęła ku niemu rękę.
— Do widzenia zatem.
— Żegnam panią. A proszę nie zapomnieć stawić się na wezwanie w konsystorzu.
— Ah! Mon Dieu!... Qui!...
Wyszedł.
A na Renę opadł nagle jakiś wampir rozpaczliwego smutku. Wgryzł się w jej mózg, w serce. Zdawało się jej, że nagle postarzała się, że tak, jak rano przy przebudzeniu, znajduje się odgraniczona od całego zewnętrznego, wydzielonego jej świata przejrzystą, ale nieprzebytą zasłoną.
I myśl owa pogodzenia się z mężem zdawała się jej wymyśloną chyba katorgą, aby ją jeszcze więcej zamęczyć i pogrążyć w udrękę.
— Nawet aby się na nim zemścić, nie mogłabym! — myślała.
I nagle przeraziła się.
Halski wyrastał w jej myśli do godności owego niego, którym kobieta chrzci dominującą postać męską w swej egzestencji uczuciowej. Gdy mężczyzna traci w myślach kobiety nazwisko, imię, a staje się Nim, jest to niezbity dowód, iż wstąpił na tron, który jej pasja, namiętność czy sentyment wznosić zaczęła.
— Cóż to znowu? Cóż to znowu?... — warczała formalnie w kierunku lustra, które odbijało jej postać, spowitą w fałdy szlafroka — oszalałaś? Mało cię sponiewierał, odtrącił, obraził? Ty... ty... bez ambicji...
I nagle, prawie głośno, wyrwało się jej pijane gniewem słowo:
— Małpo jedna!...
Obejrzała się trwożnie. Nie było nikogo, ktoby podsłuchać mógł tę szkaradną brutalność, z jaką przywoływała sama siebie do porządku.
Zrozumiała jednak, że będzie teraz musiała być bezwzględnie okrutną względem siebie, że jeśli kiedy, to właśnie obecnie zaczyna się okres jakiejś walki z wrogiem olbrzymim, silnym, potężnym, nieznanym jej jeszcze, a wyłaniającym się ku niej z obsłonek mrocznej tajemnicy.
I samo spojrzenie na zgniecone poduszki sofy, które za-