Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/186

Ta strona została przepisana.

mu było źle wyciągnięte, brązowe, nieszczególne skarpetki. Oczy miał pokryte mgłą zdechłej melancholji.
Zbudziła się w niej duma.
— Dla jakich nas? — spytała.
Odparł skromnie:
— Mężczyzn!
Wzruszyła ramionami.
— Pan jest bez konsekwencji — i to podwójnie. Żonaty...
— Tak mało — żona chora w Zakopanem...
Powstał i przysunął się ku niej.
Miał gest i wyciągnięcie rąk, które ona znała aż nadto dobrze. Drżały niecierpliwą pożądliwością, która zdawała się wypływać fluidem żądzy z końców palców. Usunęła się znów na szezląg. Zmrok ogarniał sprzęty. Padła w tył. Te wyciągnięte ręce dosięgły ją i posunęły się ku jej piersiom. Wypełzło ku niej z furją wspomnienie dotknięć Halskiego. Zapragnęła odczuć raz jeszcze tę dziwną półrozkosz. Nie usunęła się niedyskretnym rękom, lecz wyszeptała:
— Niech pan mówi cicho, bez żadnych intonacyj: Reno, cudna jesteś od stóp twych drobnych...
Powtórzył:
— Reno! Cudna jesteś od stóp twych drobnych...
Nie uczuła nic — zapragnęła dołączyć do słów wrażenie dotyku.
— Weź mnie pan wpół! — wyrzekła — przyciśnij i mów: „aż do wyniosłej twej głowy i kaskady twych płomiennych, rozsypanych włosów“...
Objął ją niezręcznie, drżąco... pospolicie.
— I kaskady twych płomiennych, rozsypanych włosów...
Śmiał się wstrętnie, pewien już zwycięstwa.
Lecz szarpnęła mu się nagle — wściekła, pełna niesmaku.
— To nie to samo! — Nie to samo! — krzyknęła, odtrącając go od siebie.
Z oczyma, już bielmem zasnutemi, niepewny, głupi, wybełkotał:
— Co nie to samo?
Jakby do siebie, z rozpaczą, wyszeptała:
— Głucho! Głucho!...
Obraził się.
— Pani robiła jakieś porównania?
— Może!
— I... wypadło na moją niekorzyść?
— Najzupełniej!
Byli teraz naprzeciw siebie, z całą wrogością, na jaką zdobyć się mogą kobieta i mężczyzna, którzy, stanąwszy na