Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

Gialluca wziął chustkę i obwiązał sobie szyję. Potem zapalił fajkę.
Statek, miotany przez wiatr i bałwany, pędził ku wschodowi. Szum morza przygłuszał rozmowę. Od czasu do czasu przez pokład z hukiem przewalały się fale.
Nad wieczorem uspokoił się orkan i księżyc wynurzył się z wody, podobny do ognistej kopuły. Wiatr ustał, żagle opadły i statek zwolna unosił się na falach wśród ciszy. Czasem tylko czuć było lekki, przemijający wietrzyk.
Gialluca skarżył się na bóle. Towarzysze jego, nie mając teraz nic do roboty, uznali na czasie zająć się jego cierpieniem. Każdy radził co innego. Ciru z tytułu starszeństwa zrobił początek i doradzał plaster z mąki i miodu. Posiadał pewne wiadomości z medycyny, bo żona jego uprawiała równocześnie sztukę lekarską i czary, i uzdrawiała ludzi lekami i zamawianiem. Ale cóż, ani miodu, ani mąki nie było na statku, a suchar nie wywarłby żadnego skutku.

Wziął więc Ciru garść ziarna i cebulę. Ziarno roztarł, cebulę posiekał i zrobił z tego plaster. Kiedy tę mieszaninę przyłożono do wrzodu, uczuł Gialluca ból jeszcze silniejszy. W kwa-

— 125 —