Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/184

Ta strona została przepisana.
XI.

Niebawem powróciła do przytomności. Zaledwie tylko zdołała już utrzymać się na nogach, natychmiast zażądała, by ją zaprowadzić do powozu, chciała bowiem wracać do Badioli.
A teraz, okryta naszemi pledami, siedziała nieruchoma na swojem miejscu, wciśnięta w kąt powozu, zgnębiona, milcząca. Brat mój i ja od czasu do czasu poglądaliśmy na nią z niepokojem. Stangret poganiał konie. Trucht ich miarowy dzwonił po drodze, obrzeżonej tu i owdzie kwitnącemi krzewami, w ten wieczór kwietniowy łagodny, pod jasnem niebem.
Od czasu do czasu pytaliśmy, to ja, to Fryderyk;
— Jakże ci jest teraz Juliano?
Ona odpowiadała:
— Tak sobie... Cokolwiek lepiej.
— Czy ci nie zimno?
— Tak... trochę.
Odpowiadała z widocznym wysiłkiem. Mogło zdawać się nawet, że ją pytania nasze drażnią;