że człowiek mrze od trwogi na samo to poczucie, iż przeżył taką chwilę...
Lecz przeżył ją.
I pragnął, i chciał i życzył...
To, co pragnął — chciał i życzył głos z poza zamkniętych drzwi.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Dlatego po domu Dulskich pełza wezwana Katastrofa.
Czai się.
I gotowa jest do skoku, jak pantera, przypada wśród opuszczonych grobowców.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Dulski oddycha jakoś ciężko.
Na twarzy ma dwie, śmieszne plamy. Różowe i młode. A w dodatku ma oczy, świecące dziwnie i niepokojąco. Czuje jakieś wniebowzięcie, jakieś dreszcze, które prawie graniczą z rozkoszą. Przytem od czasu do czasu coś go tam pod »łopatką« zaboli. Mówi się zwykle »zakłuje«. Ale to mniejsza. Głównem to jest, że go nudzi i dziwnie w sposób dotąd mu nieznany.
Chciałby spać — nie może. Przepłynie po nim dreszcz i już po śnie. A zarazem błogo