Strona:Hanns Heinz Ewers - Opętani.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

legion ostatniemi szumowinami i wyrzutkami. Kryminalistami, którzy są warci tego, by zniszczeli. Ale te szumowiny, które Niemcy pogardliwie na brzeg mój wypluwaly, ci wyrzutkowie, niemożliwi na pięknie uregulowanej ziemi ojczystej, kryli w sobie kamienie tak niezwykłej barwy, że serce me śmiało się z radości. Klejnoty!
Nie warte one ani grosza dla jubilera, który brylanty sprzedaje, by zdobiły łapę rzeźnika. Ale dziecko zbiera je na brzegu. Dziecko i wszyscy głupcy, tacy jak ja, i zwaryowani poeci, jak pan, którzy są obojgiem; dziećmi i głupcami! Dla nas kamyki te posiadają wartość i nie chcemy wcale, by zniszczały.
Ale oni niszczeją. Z całą pewnością, jeden po drugim — A sposób w jaki niszczeją żałośny jest, nędzny, pełen męki, i to jest, czego znieść nie można. Jakaś tam matka może widzieć umierające swe dzieci, dwoje lub troje. Siedzi tam, z rękoma załamanemi i nie może im pomódz, nie może. Ale to minie i wreszcie zwalczy ona boleść. Ja jednak — ojciec legionu — widziałem tysiące umierających dzieci, każdego miesiąca, każdego prawie tygodnia. I nie mogłem im pomódz, nie mogłem. I oto, widzi pan, dlaczego już więcej kamieni nie zbieram: nie mogę się już więcej patrzeć na umieranie tych dzieci.
A jak umierali oni. Wtedy nie dotarli jeszcze byli aż tak daleko w kraj ten, jak dziś. Tylko o trzy dni drogi oddalenia od Czerwonej Rzeki znajdowała się ostatnia stacya, w samem Edgardhofen i dokoła były zagrożone placówki. Biegunka i tyfus szalały, rzecz jasna, w tych wilgotnych obozach, prócz tego tu i tam anemia tropikalna. Pan zna tę chorobę, wie pan, jak się na nią umiera. Całkiem ledziutka gorączka, zaledwie powodująca przyspieszenie pulsu, dzień i noc. Nie chce się już więcej jeść, staje się znudzonym jak piękna kobieta, chce się