Strona:Hektor Malot - Bez rodziny.pdf/124

Ta strona została uwierzytelniona.
—   118   —

i długo wypytywał się o wszystko, co się tyczyło Witalisa i mnie samego.
Co do mnie, to odpowiedziałem, że nie mam rodziców i że Witalis najął mnie za pieniądze, które zapłacił naprzód mężowi mej żywicielki!
— A teraz? — zapytał komisarz.
— My zaopiekujemy się teraz tym chłopcem, jeżeli pan chce go nam powierzyć, — wmieszał się ojciec.
Komisarz nietylko chciał powierzyć mnie ogrodnikowi, lecz jeszcze pochwalił go za jego dobry uczynek.
Teraz trzeba było opowiedzieć wszelkie szczegóły o Witalisie, o którym jednak nic prawie nie wiedziałem. Był też punkt tajemniczy, którego wyjaśnić sobie nie umiałem, a tyczyło się to chwili, gdy na ostatniem naszem przedstawieniu Witalis wzbudził śpiewem swym zdumienie i podziw owej damy, a także i groźby Garofolego, ale sądziłem, że nie należy mi o tem mówić. To, co on tak starannie przez całe życie ukrywał, powinno być i po jego śmierci zachowanem w tajemnicy.
Ale niełatwo jest dziecku ukryć coś przed komisarzem policyjnym, znającym swój zawód, gdyż tacy ludzie wziąwszy kogoś w krzyżowy ogień pytań, potrafią z niego wszystko wydostać.
To się mnie także wydarzyło.
W niespełna pięć minut komisarz wiedział już wszystko, co chciałem przed nim zamilczeć.
Trzeba zaprowadzić chłopca do tego Garofolego, rzekł komisarz do policjanta; — gdy znajdzie się na ulicy Lursyn, rozpozna już ów dom. Pójdziesz pan z nim i wypytasz Garofolego.
Udaliśmy się we trzech w drogę: policjant, ojciec i ja.
Tak, jak komisarz powiedział, łatwo rozpoznałem dom i weszliśmy na czwarte piętro. Spostrzegając policjanta i poznając mnie, Garofoli pobladł ze strachu. Ale wnet uspokoił się, dowiedziawszy się z ust policjanta o powodzie naszego przybycia.