Strona:Hektor Malot - Bez rodziny.pdf/41

Ta strona została uwierzytelniona.
—   35   —

kę przez trzy godziny. Witalis kazał nam — to jest pieskom i mnie jedno i to samo powtarzać po dwa i po cztery razy. — Pieski zapominały niejedno ze swoich ról i trzeba je było uczyć nanowo, przyczem podziwiałem cierpliwość i łagodność naszego mistrza. Inaczej obchodzono się u nas na wsi z psami, wyzwiska i uderzenia były jedynemi sposobami, jakich wobec nich używano.
— A więc, — zapytał mnie mistrz po zakończeniu próby, — czyż sądzisz, że przyzwyczaisz się do odgrywania komedji?
— Nie wiem.
— Czyż cię to nudzi?
— Nie, to mnie bawi.
— W takim razie wszystko pójdzie dobrze; pojmujesz łatwo, a przytem jesteś uważny, a uwagą i wytrwałością wszystko osięgnąć można.
Moi towarzysze, pieski i małpka przyzwyczajeni już byli do występowania przed publicznością, ale ja byłem pełen niepokoju, co powie Witalis, jeżeli źle moją rolę odegram? I co powiedzą widzowie?
Bardzo byłem wzruszony gdy nazajutrz opuściliśmy oberżę i udaliśmy się na plac, na którym miało się odbyć nasze przedstawienie.
Witalis szedł naprzód, wygrywając walca na piszczałce metalowej.
Za nim kroczył Kapi, a na jego grzbiecie rozpierał się pan Żoliś w czerwonym mundurze generała angielskiego ze złotemi galonami, z kapeluszem podwiniętym, zdobnym w wielki pióropusz.
Dalej w pewnem oddaleniu szedł Zerbino i Psinka, a na końcu ja sam kroczyłem.
Nietylko nasz pochód, ale przedewszystkiem donośne tony piszczałki, które przenikały do wnętrza domów, budziły ciekawość mieszkańców miasta. — Wybiegano przed drzwi, aby się nam przyjrzeć, i uchylano spiesznie firanki we wszystkich oknach.