Strona:Hektor Malot - Bez rodziny.pdf/83

Ta strona została uwierzytelniona.
—   77   —

W trzy dni potem odebrała pani Milligan odpowiedź na list swój do mego mistrza, który w kilku rządkach pisał, że będzie uważał sobie za zaszczyt przybyć na zaproszenie pani Milligan i że stawi się w Set w przyszłą sobotę o drugiej po południu.
Prosiłem panią Milligan, by mi pozwoliła iść na dworzec i wziąwszy z sobą psy i Żolisia, oczekiwałem przybycia naszego mistrza.
Psy, które węchem poczuły swego pana, oznajmiły mi nadejście pociągu.
Wyrwały mi się nagle i biegły, poszczekując radośnie i prawie równocześnie ujrzałem Witalisa, którego obskakiwały i który miał na sobie swe zwykłe ubranie. Szybszy, choć nie tak zwinny, jak jego towarzysze, skoczył Kapi na ramiona swego mistrza w czasie, gdy Zerbino i Psinka tuliły się do jego nóg.
Teraz przyszła na mnie kolej i Witalis stawiając Kapiego na ziemi, chwycił mnie w objęcia. Po raz pierwszy uściskał mnie, powtarzając wielokrotnie:
— Dobry chłopcze, biedny, kochany!
Mój mistrz nigdy nie był srogim wobec mnie, ale też nigdy mnie nie pieścił. Nie byłem przyzwyczajony do jego czułości, więc wzruszyło mnie to i łzy napłynęły mi do oczu.
Przyjrzałem mu się bliżej i dostrzegłem, że zestarzał się bardzo w więzieniu. Postać jego pochyliła się; twarz i wargi pobladły.
— Ach, zauważyłeś, żem się zmienił, nieprawdaż chłopcze? — rzekł, — więzienie jest złem miejscem pobytu, a nudy niegodziwą chorobą, ale to się zmieni teraz na lepsze.
Potem zmieniając temat rozmowy, zapytał:
— Gdzie poznałeś tę damę, która do mnie pisała?
Wtedy opowiedziałem mu, jak napotkałem „Łabędzia“ i jak od tej chwili żyłem: przy pani Milligan i jej synie, oraz wszystko, cośmy widzieli i cośmy porabiali.