Strona:Hektor Malot - Bez rodziny.pdf/97

Ta strona została uwierzytelniona.
—   91   —

Przedstawienie bez Zerbina, bez Psinki, bez Żolisia. Zdawało mi się to niemożliwem.
W czasie, gdy doglądałem naszego chorego, Witalis wyszukał salę odpowiednią na przedstawienie, którego nie można było dawać na wolnem powietrzu z powodu zimna, jakie dokuczało, — ułożył i przymocował afisze, urządził scenę z kilku desek i wydał swe piętnaście groszy na kupno świec, które poprzekrawał na połowy, aby mieć więcej świateł.
Nadchodziła godzina przedstawienia. Dołożyłem wielkie kawały drew na ogień, aby długo płonęły i owinąłem troskliwie w derkę biednego, małego Żolisia, który płakał rzewnemi łzami i ściskał mnie gorąco; poczem odeszliśmy.
Trzeba było zebrać choć czterdzieści franków.
Ja pierwszy wystąpiłem na scenę, śpiewając dwie piosenki przy akompaniamencie harfy, ale słabe tylko zebrałem oklaski.
Kapi był szczęśliwszym. — Oklaskiwano gorąco jego sztuczki.
Odbył się dalszy ciąg przedstawienia, które dzięki Kapiemu udało się doskonale. Nietylko bito brawa rękami, ale przytupywano z zadowolenia nogami.
Nadeszła chwila rozstrzygająca. W czasie, gdy podług muzyki Witalisa wykonywałem na scenie taniec hiszpański, Kapi ze skarbonką w pyszczku obiegał rzędy widzów. Wreszcie przybiegł do nas i chciałem już przystanąć, gdy Witalis dał mi znak, abym tańczył dalej.
Tańcząc, przybliżyłem się do Kapiego i spostrzegłem, że skarbonka nie była pełną, niewiele tylko mogło się w niej mieścić.
Witalis ocenił też już plon zebrany i odezwał się do publiczności w te słowa:
— Wprawdzie wykonaliśmy już nasz program i nie pochlebiając sobie, sądzę, że nawet dobrze, ale świeczki nie wypaliły się jeszcze, więc jeżeli szanowna publiczność pozwoli, to zaśpiewam kilka piosenek.