Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/033

Ta strona została uwierzytelniona.

strzegli od wilków. Tylko my już potem stado prowadzili przez głębokie knieje, daleko ode drogi.
— Chodźta na wieczerzę — zawołała Agata.
— Ot... ot... ot... zaraz skończę. Jak roznieśli po świecie że w boru jest jakaś banda z jenerałem, tak przysłano z urzędu wojsko. Jeździli po kniejach i zajechali do nas. Co?... jak?... a ot gadają banda tu jakaś jest. My nie dorozumieli się, sami się polękali. Wzięli nas do policji na spytki, a tam był ten sołdat co na wozie jechał. Pokazał zaraz na mnie i na Jadamcia i krzyczy — „a ot to te same jenerały, tylko bez formy paradnej“. Pytają nas, zachodzą rozmaicie, komu to my komenderujem, gdzie nasza banda?... Powiadają że jakoby Jadamcić miał kitę na czapie a ja złotne ordery. W bandzie — prawią, wszyscy byli w baszłykach i sterczały karabiny. My już dorozumieli się i w śmiech, co spojrzym na siebie to w śmiech ot... ot... ot... nas za karę do turmy. Źleee, zaczynamy się bronić.
— Chodźta, kartofle stygną, potem powieta resztę, Jadam chodź. — wołała kobieta.
— Ot... ot... ot... niecierpliwa, zara kończę, zara. No i widzito ciągali nas po urzędach, aż nas złość wzięna, do boru tęskno, wodzą z nami a tam wilki sarny pojedzą. Obieca-