Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/171

Ta strona została uwierzytelniona.

Baronówna zmierzała już do wagonu, gdy w tem stanęła. Ukrop krwi wartkiej oblał ją całą.
Ujrzała Brochwicza tuż przed sobą.
Patrzał na nią prawie przerażony.
Żal, współczucie odezwały się w niej.
Wyciągnęła rękę do hrabiego.
— Żegnamy się. Wszak prawda? — szepnęła z uczuciem.
Uścisnął jej dłoń w milczeniu.
— Czy i pan wyjeżdża?
— Tak.
— Dokąd?
Jerzym zatrząsł gniew. Chciał odejść, ale się przemógł i odparł spokojnie:
— W przestrzeń nieznaną.
Lucia rozjaśniła się, jakby po cieniu padła na nią smuga świetlista.
— Ja także! Więc może i pan znajdzie... wschód? Nowy, odmienny, prawdziwy wschód!
Mocno ścisnęła palce Brochwicza i prędko wbiegła do wagonu.
Hrabia ścigał oczyma znikający pociąg, który unosił Lucię; wytężał wzrok, by do ostatka nie stracić ani jednego szczegółu, ani jednego ruchu uciekającej masy wagonów. Krwawa łuna rozlała się w źrenicach Jerzego, i przez nią widział szczątki swego snu.
Gdyby nie przytomność umysłu, Jerzy rozdarłby piersi swoje i pokazał pustkę w nich — czarną jamę, wyżłobioną przez gorycz, przez rozpacz, przez zawód bolesny.
— Ona mi na końcu o wschodzie mówiła — myślał błędnie.
— Jaki wschód? Czy dla niej świta?...
— Wschód dla mnie... Ha, ha!
Brochwicz zapragnął nagle ruchu, gwaru. Ujrzał w wyobraźni morza, oceany, góry lodowe, skały nieprzebyte. Usłyszał ryk bałwanów, zgrzyt wichru o maszty, trzask, łomot lodowców.
W podróż! W podróż!
Uczuł szaloną wolę, konieczność podróżowania.
W przestrzeń! do...
— Wschodu — szepnął głos Luci.
Nie! W przestrzeń do ukojenia.