Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.2.djvu/16

Ta strona została przepisana.

runęło jego tempo, porywając wszystkich w zapamiętały, szalony wir, panowie z otoczenia królewskiego nie mogli się powstrzymać od pragnień zatańczenia z królową w pierwszej parze. Król nie tańczył, więc wybór tancerza zależał od Gizelli. Wszystkie czoła pochyliły się przed nią, wszystkie serca biły jednem oczekiwaniem. Na twarz Gizelli uderzyła łuna rumieńca, oczy jej błysnęły zapałem. Tylko z jednym chciałaby tańczyć, lecz zawahała się pod wpływem dziwnie niepokojącego uczucia i — postanowiła inaczej. Zamiast do Swena podeszła do starego księcia Wenuczy’ego i podała mu ramię z wdzięcznym uśmiechem. Stary magnat majestatycznie wprowadził królową na środek sali, stanął przed nią, całując jej rękę i zgięty w ukłonie rzekł wzruszony:
— Najmiłościwsza pani, zaszczytem jest i szczęściem wielkiem twój wybór, lecz niestety wiek mój za ciężki, abym śmiał z tak dostojną tancerką iść w takt muzyki. Jeśli wasza królewska mość raczy zezwolić, to niech ojca zastąpi syn.
Sweno drgnął, przybladł i skłonił się głęboko, poważnie. Gizella skinęła mu głową z pozorną swobodą, lecz wzburzona wewnętrznie. Podała mu rękę, spojrzeli na siebie, ale gwieździste oczy Gizelli wnet pokryły się gęstą zasłoną ciemnych rzęs, by znów unieść się w górę, ukazując boskie promienie źrenic, których urokowi oprzeć się było niepodobieństwem. Rozpoczęli taniec, porwani jego żywiołem, za nimi poszły inne pary, rozwijając się, jak barwny bukiet, rzucony w wir huraganu. Wkrótce jednak tancerze zaczęli usuwać się na bok, by nie tracić z oczu pierwszej, jedynej w swym rodzaju pary.
A taniec Gizelli i Swena nie był szalony, nie był, jak burza, co grzmi, i roztrąca wszystko, a jednak porywał widzów zawartą w nim szczególną ekstazą i klasyczną wprost rytmiką. Bezwiednie oboje nadawali swemu tańcowi tę lekkość ruchów, pełnych swobody i wdzięku, ten zapał podsycany dyskretnie ogniem temperamentów, które, zdawało się, w ich wyobraźni oznaczały szumny lot dwóch oddanych sobie dusz w coraz wyższe regiony zachwytu. Oboje zapatrzeni w siebie, a w pewnych momentach połączeni oplotem ramion zda się nierozerwalnym, oboje uderzający odrębną wytwornością postaci i pięknem swem, przykuwali do siebie wzrok obecnych i wzbudzali ogólny, niekłamany entuzjazm. On w ferworze tańca nie zatracił ani swej wrodzonej powagi, dostojeństwa, ani pewnej surowości w charakterystycznem u niego skupieniu brwi. Gizella zachowała swój wdzięk pełen czaru i uśmiech, w upojeniu tańca zaklęty niekiedy w rozkosznem półrozwarciu ust.