Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

ską sobie i nieskończenie drogą. Nie mógł oderwać wzroku od tej mgławicy unoszącej się w jego stęsknionych oczach.
Odczuwał wyraźną łączność między sobą, Eną a tą fantastyczną halucynacją, objawioną mu nad sinemi falami Gangesu. Przenerwowany, nastrojony na najsubtelniejsze tony swej wrażliwej natury, popadł w zdradliwą sieć refleksji nad znaczeniem tego zjawiska, jak mu się zdawało, wróżebnego.
Ale wnet jego skupioną zadumę przerwały krzyki i wrzawa dochodzące z oddali. Brzegi świętej rzeki u stóp Benaresu zapełniły się ludźmi. Była to pora wieczornych obrzędów religijnych, modłów i ablucji. Niezliczone tłumy zaroiły się na pomostach, opatrzonych schodami wsuniętemi głęboko w wodę. Schody te były z kamienia, marmuru, czasem drewniane dla ubogich i nędzarzy. Hindusi i Hinduski po schodach tych wchodzą do uświęconych przez siebie nurtów, kąpią się lub tylko oblewają w odą swe ciała, piją wodę, wykrzykując różne zaklęcia i wołając nieśmiertelnego Wisznu. Inni czynią ablucje na cześć Siwy lub całej trójcy Trimurti, zaczynając od wszechwładnego Brahmy. Inni rzucają do wody kwiatów całe snopy, wymawiając do nieskończoności jakieś dziwne wyrazy, należące do rytuału modłów. Inni dotykają rękami ust swoich, brody, czoła, oczów, uszów, piersi, kolan, a przy każdem dotknięciu inne wypowiadają słowa.