Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.

uparcie w jego oczy mętne. Uśmiech słodki, gorący jak kwiat granatu rozchylił jej usta nabrane szkarłatem.
Nie mówili do siebie nic. Hinduska postawiła dzban na kamieniu, poczem podeszła wolno do Konrada. Wzięła list z jego kolan i nie patrząc nań jęła go drzeć na kawałki drobne, drobniutkie, wreszcie jednym ruchem ręki cisnęła te strzępy na bystry nurt świętej rzeki. Konrad patrzał na resztki listu jakby nie swojemi oczami. Gdy ostatni skrawek zniknął w sinej toni, zalany przez falę, Hinduska pochyliła się nad Konradem i żarem ust swoich dotknęła jego czoła. Położyła palce na siwym paśmie jego włosów[1] szepnęła wyraźnie i łagodnie.
— Mój dziad przysyła ci to przez moje usta... Zabiłeś złe cierpienie duszy... jarzmo twoje opadło. Idź w pokoju! nie oglądaj się... Ze śladów stóp, które krwawią, należy wystąpić. Nie tylko tu są brzegi świętej rzeki, i słońce jednakowo wszędzie wschodzi...
— Żegnaj! niech ci zwycięstwo użyczy nowych sił i mocy ducha...
Odeszła smukła, zręczna i spokojna.

Na drugi dzień Konrad opuścił Benares.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; po słowie włosów winien być przecinek lub spójnik i.